Tag: czytanie

  • zhakować czytanie – czyli jak prawie na amen zabiłem jeden z najważniejszych nawyków w moim życiu

    W ostatnim co słychać? pisałem o wielkim projekcie powrót do korzeni, który rozgrywa się w moim życiu. Jego celem jest odnalezienie na nowo radości z rzeczy, które kiedyś dawały mi jej ogromnie dużo, a w ostatnim czasie zaczęły gdzieś tę radość gubić. Nazywam to projektem, jednak bardziej pasowałaby tu inna nazwa, której częściej używam i o wiele lepiej oddaje to, co dzieje się u mnie – temat.

    Jednym z elementów powrotu do korzeni jest czytanie. Coś, co tak kiedyś lubiłem, a co w ostatnich dwóch latach mocno próbowałem zhakować (złamać, oszukać, zakombinować, zniekształcić, przyspieszyć – wybierz sobie słowo, każde pasuje). Zrozumiałem to, czytając wpis na blogu Grega Morrisa, który chciał podobną rzecz zrobić z podcastami:

    Około dwóch lat temu postanowiłem, że jest jedno medium, z którego powinienem czerpać więcej – podcasty. Spędzałem sporo czasu, słuchając ich podczas jazdy samochodem, spacerów z psem i innych codziennych czynności. Słuchałem wielu interesujących audycji, ale poza czystą przyjemnością na powierzchownym poziomie, niewiele z nich wynosiłem. Wtedy postanowiłem, że muszę podejść do tego inaczej, podobnie jak zrobiłem z czytaniem – zacząłem notować wszystkie interesujące mnie punkty. I myliłem się.

    Greg opisuje jak w procesie wyciskania z podcastów więcej i więcej, tracił jednocześnie przyjemność z ich słuchania i z czasem przestał ich słuchać.

    Nie zajęło mi to dużo czasu, aby się wypalić i nie chcieć już niczego słuchać.

    U mnie podobie było z czytaniem. Czegokolwiek. Chciałem być mądry w czytaniu (read wise), a stawałem się coraz głupszy. Ale po kolei.

    Dwa lata temu, rozpocząłem subskrypcję usługi Readwise, wspaniałego narzędzia, które miało mi pomóc w wyciąganiu z czytania wszelkiego rodzaju treści o wiele, wiele więcej. Założenia były fajne, aplikacja wydaje się wspaniałym kompanem dla każdego, kto lubi czytać. Narzędzie to miało wynieść moje czytanie (i czerpanie z tego korzyści) na zupełnie inny poziom. Okazało się jednak, że ostatecznie mocno je zahamowało.

    Zasada działania Readwise jest prosta – zbiera ona wszystkie notatki i wycinki (zaznaczenia) fragmentów z książek, ebooków, artykułów z internetu do jednej bazy, a następnie wybiera dla mnie 5 takich fragmencików każdego dnia do przejrzenia i refleksji nad nimi. Proces zbierania notatek został bardzo dobrze przemyślany i zautomatyzowany na tyle, na ile to było tylko możliwe – co sprawiało, że wypełnianie Readwise danymi nie zabierało wiele dodatkowego czasu. Jeżeli znalazłem ciekawy fragment tekstu w artykule w internecie, mogłem użyć dodatku do przeglądarki, by automatyczne wpadł on do aplikacji, zaznaczenia z ebooków i aplikacji read later (z zachowanymi artykułami do czytania na później) również dość łatwo były importowane do Readwise. Autorzy aplikacji przemyśleli nawet sposób dodawania fragmentów tesktów z książek papierowych: podczas czytania wystarczyło zrobić w aplikacji zdjęcie stronie, którą aktualnie czytamy, by została ona automatycznie zamieniona ze zdjęcia na tekst, co pozwalało na wybranie interesującego fragmentu. Myślę, że mogę powiedzieć, że notatki zbierały się praktycznie same. Do tego w aplikacji mogłem przeglądać wszystkie wybrane wcześniej fragmenty z danego artykułu, czy książki. Mało tego, mogłem też sprawdzić, jakie fragmenty z tej książki zaznaczyli inni użytkownicy aplikacji! No wspaniały kombajn dla każdego czytelnika w wersji pro.

    Początkowo byłem zachwycony i zafascynowany takim systemem, który przecież mocno wspomagał i wykorzystywał mój własny, wypracowany już dawno temu nawyk zaznaczania ciekawych fragmentów tekstów w książkach. Przepiękna sprawa, centralne miejsce, do którego wpadają wszystkie notatki i wybrane fragmenty z książek i artykułów – idealnie zadziałało to na moje prymitywne poczucie marnowanego potencjału tych kawałków treści. Nic się nie marnuje! Do każdego przeglądanego w aplikacji fragmentu, mogłem dodawać tagi, opisywać je własnymi notatkami, poprawiać, tłumaczyć na inny język – teoretycznie idealne narzędzie dla każdego, kto lubi czytać i uczyć się z czytanych treści. Przepiękny pomysł, wspaniała wizja. Baza moich ulubionych treści, cytatów, notatek, budowała się sama. Mało tego, Readwise potrafiło synchronizować taką bazę wycinków i notatek z aplikacjami do przechowywania notatek, np. z Evernote, Reflect Notes, Notion, czy Logseq. Dzięki temu mogłem mieć pod ręką, w mojej aplikacji ogarniania życia, wszystkie fragmenty i notatki z książek. Readwise miało też wbudowany moduł grywalizacji, który polegał na tym, że każdego dnia musiałem (musiałem?) przejrzeć 5 wybranych dla mnie fragmentów, i tworzący się w ten sposób łańcuszek kolejnych dni był zliczany i porównywany z łańcuszkami innych użytkowników – tworząc ranking najlepszych. Och, to bardzo, bardzo niedobrze działało na mój talent rywalizacji. Zresztą, jestem ostatnio bardziej świadomy tego, jak działają na mnie podobne systemy. Pamiętam, jak wspinałem się szybko w rankingu, czułem satysfakcję z tego, że inni rezygnują, a ja idę dalej. I to był początek końca.

    W tamtym momencie przestałem już czytać codziennie Stoicyzm na każdy dzień roku – przecież miałem już i tak dużo mądrości na każdy dzień mojego roku – moje 5 wybranych fragmentów. I teoretycznie każdy z nich był już moim ulubionym wycinkiem tekstu, wybraną wcześniej przeze mnie mądrością, czymś, co postanowiłem wcześniej, że chcę zapamiętać. Z tego samego powodu oraz rzadziej sięgałem po nowe książki – miałem czym się karmić, moja baza treści w Readwise była dość obszerna, choć przestała się z czasem powiększać.

    Readwise, poza rankingiem wytrwałych użytkowników, miało jeszcze kilka innych systemów pomagających w nieprzerwaniu łańcuszków robienia regularnych przeglądów. Poza systemami przypomnień (w postaci powiadomień w komórce, maili, przypomnień w samej aplikacji), była to również możliwość zrobienia sobie krótkiej (do 7 dni) przerwy od codziennych przeglądów. Jeżeli jednego dnia zapomniałem, bądź nie miałem ochoty przeglądać zapisanych w aplikacji treści (5 wybranych wycinków), mogłem w ciągu następnych siedmiu dni wrócić do nich i odrobić pominięty dzień. Wtedy oczywiście musiałem zrobić przegląd nie 5 notatek, ale już łącznie 10 (5 z dzisiaj i 5 zaległych). Bywało i tak, że tych pominiętych dni uzbierało się kilka, więc i przeglądy stawały się dłuższe. Z czasem zacząłem jedynie bezmyślnie klikać w przycisk dalej (bez czytania, refleksji), który potwierdzał przegląd danej notatki – wszystko po to, by nie utracić miejsca w rankingu (ależ debilnie to brzmi). A więc łańcuszek i głupi ranking stawały się powoli głównymi powodami, dla których zaczynałem robić przeglądy…

    Wspominałem już, że Readwise nie należy do najtańszych aplikacji? Tak, jeszcze za to wszystko płaciłem, i to wcale niemało.

    Wytrzymałem tak 458 dni – do czerwca 2024 roku.

    Dopiero przejście kursu Sztuka notowania od Pawła Kadysza zasiało we mnie ziarno wątpliwości. Przejście tego kursu uświadomiło mi, jak bezwartościowe są tak kolekcjonowane notatki. Nie były to moje przemyślenia, ale słowa napisane przez innych – one nie należały do mnie. Po uświadomieniu sobie tego faktu, pierwsze co zrobiłem, to wyłączyłem przesyłanie treści z Readwise do mojej aplikacji do ogarniania życia (notatki, zadania, dziennik itd.) – w tamtym momencie używałem narzędzia Logseq. Och, jaka to była ulga, gdy pozbyłem się z mojego notesu wszystkich tych cytatów, notatek i treści zaimportowanych z Readwise. Następnym krokiem było już całkowite zrezygnowanie z wykonywania codziennych przeglądów.

    Twórcy Readwise tak bardzo chcieli zrewolucjonizować proces czytania, że z czasem zaczęli tworzyć też drugą aplikację, Readwise Reader, która miała stać się nowym najsprytniejszym (smart), uniwersalnym narzędziem do zbierania wszelkich treści w internecie. Miała to być idealna aplikacja do czytania. I w pewnym sensie im się to udało. Aplikacja pod względem funkcjonalności jest mega. MEGA! Można by o niej opowiadać przez godzinę – integracje z innymi usługami, obsługiwane media, ułatwienia, automatyzacje, możliwości personalizacji, organizacji – perfekcyjna aplikacja do zbierania, przechowywania i konsumowania treści w internecie!

    Dla mnie stała się jednak gwoździem do trumny mojego czytania i sprawiła, że całkowicie porzuciłem ten wspaniały nawyk.

    Readwise Reader obiecywał wiele i na papierze miało to całkiem sporo sensu. Była nowoczesnym, uniwersalnym, zintegrowanym z innymi narzędziami narzędziem do czytania. Jej podstawowym zadaniem było funkcjonowanie jako usługa read later, a więc miała zastąpić mi tak bardzo przestarzałą aplikację Instapaper, której od lat używałem do czytania internetu. Zasada działania takich usług jest prosta: gdy znajdziesz w internecie artykuł, który chcesz przeczytać, ale nie masz na to w danej chwili czasu, dodajesz go do swojej biblioteki w aplikacji, a w niej artykuł ten czeka sobie spokojnie na moment, w którym do niego powrócisz. Artykuły przechowywane w takiej aplikacji pozbawione są później wszelkich rozpraszaczy: reklam, popupów, komunikatów itd. – zostaje sam tekst, który dodatkowo można na wiele sposobów dostosować do swoich preferencji (od wielkości i rodzaju czcionki, po kolor tła, liter, czy rodzaj wyrównania tekstu). Jednak Readwise Reader poszedł o wiele dalej! Aplikacja pozwalała przechowywać również e-bloki, filmy z youtuba, posty z twittera, miała skrzynkę e-mailową, do której mogły automatycznie wpadać wszystkie czytane przeze mnie newslettery, artykuły mogły być zamienione na wersje audio (czytane przez przepiękne, niezwykle naturalne głosy wspomagane przez AI, również po polsku!), w aplikacji można było wygenerować (stworzone przez AI) krótkie (albo i długie) podsumowanie każdego artykułu, newslettera, dokumentu, rozmawiać i zadawać pytania do dodanych treści (np.: „co autor danego artykułu sądzi na temat procesu czytania?”), były tagi, notatki, integracja z usługą Readwise (do automatycznego zbierania wybranych fragmentów)… no jednym słowem cudo! Kompletna aplikacja do czytania! Mega uznanie dla twórców za to, co udało im się stworzyć.

    Wspaniała sprawa, prawda? No właśnie niekoniecznie – przynajmniej dla mnie. Aplikacja została tak zaprojektowana, że właściwie wszystko mogło się robić samo, nie trzeba było już niczego czytać. Więc z czasem przestałem to robić. Samoczytane ebooki, podsumowania artykułów, wyszukiwanie z całej bazy dodanych treści, automatyczne zbieranie artykułów z internetu. Zaczynam się w tym momencie zastanawiać, czy twórcy Readwise i Readwise Reader to miłośnicy czytania, czy… może wręcz przeciwnie? Zrobili tak wiele, by w swoich aplikacjach pozwolić na zarządzanie dodanymi treściami, jednocześnie nie ułatwiając samego procesu czytania. Po co czytać artykuł, skoro AI może przeczytać go za Ciebie? …albo streścić go? …wypisać 10 najważniejszych punktów? …opisać kluczowe założenia?

    Zacząłem niedawno proces wyjścia z Readwise Reader. To, co tam zastałem po zrobieniu porządnego przeglądu, wprawiło mnie w osłupienie. Łączna liczba rzeczy, jakie miałem tam do przeczytania, wynosiła… prawie 3000 (trzy tysiące!!) NIEPRZECZYTANYCH elementów. Wliczały się w to newslettery (1500), prawie drugie tyle artykułów odłożonych na później, filmy z youtue’a, ebooki, PDF-y, tweety i bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze. P-a-r-a-n-o-j-a. I choć Readwise Reader już od dawna pełnił dla mnie rolę bazy wszelkich rzeczy do czytania – na teraz i w przyszłości – to jednak liczba 3000 pokazuje, że coś poszło mocno nie tak. Szczególnie jeżeli wezmę pod uwagę, że w momencie, gdy rok temu przenosiłem się z (przestarzałego) Instapaper do Readwise Reader, na mojej liście do przeczytania miałem łącznie kilkadziesiąt (może koło 30) artykułów, z 10 książek załadowanych do Kindle i pewnie kolejne 10 pozycji w nieprzeczytanych newsletterach. I przechodziłem do Readwise Reader, by tę moją bazę nieprzeczytanych elementów zmniejszać, by czytać więcej.

    Jak pewnie się już domyślasz, tak ogromna baza rzeczy do czytania, wcale nie sprawiła, że zacząłem więcej czytać. Przeciwnie. Praktycznie przestałem. Po niby miałbym to robić? I kiedy? Przecież zawsze, jak otwierałem Readwise Reader, musiałem walczyć z natłokiem nowych rzeczy do czytania, organizowania, przeglądania, oznaczania, kasowania, archiwizowania, kasowania, generowania streszczeń, tagowania – robiłem wszystko, poza najważniejszym, poza czytaniem. I na dokładkę to wszystko było mega męczące.

    dzisiaj

    Kilka dni temu skasowałem ostatecznie zarówno Readwise, jak i Readwise Reader ze wszystkich moich urządzeń. Z powrotem używam mojego starego systemu do czytania: przestarzały Instapaper + kilkuletni, mocno ograniczony Kindle. W pierwszym z nich mam aktualnie do przeczytania 34 artykuły, w czytniku załadowanych jest 5 książek. Wszystko wybrane z bazy 3000 pozycji, którą trzymałem w Readwise Reader. W moim systemie nie ma teraz nic wise (z ang.: mądre), ale jest czytanie, które ponownie daje mi ogrom radości. Ponownie czytam i cieszę się tym wspaniałym nawykiem, za którym tak bardzo tęskniłem. Wróciłem do korzeni.

  • 🐽 PiG Podcast #61: Jak wycisnąć więcej z książek?

    Czytamy książki, ale rzadko zastanawiamy się nad tym, jak wycisnąć z nich więcej dla siebie. W tym odcinku podpowiadamy z Piotrkiem, co zrobić, by wyciągnąć z tego, co czytamy więcej wiedzy i zastosować ją w praktyce. Zastanawiamy się również nad czytelnictwem w Polsce i przyczynami takiego, a nie innego jego stanu. Przy okazji obalamy najbardziej popularne mity na temat czytelnictwa.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu

  • czytaj Piotrek!

    🙋
    Jaką książkę mógłbyś czytać na okrągło?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jest taka jedna, jedyna książka, a właściwie cała seria książek, którą nie tylko MÓGŁBYM czytać na okrągło, ale tak właśnie robię. I to od kilku lat. Choć technicznie rzecz biorąc, to czyta mi ją Piotr Fronczewski. Chodzi oczywiście o audiobooka, a tytułem, na punkcie którego mam takiego bzika, jest „Harry Potter”.

    Pisałem ostatnio o Harrym przy okazji pytania o postać z filmu lub książki, którą mógłbym być. Pamiętasz „Dobranockę” z dzieciństwa? Dziś idea tej wieczornej bajeczki nie ma szansy na sukces, ponieważ dzieciaki mają dostęp do bajek właściwie 24 godziny na dobę. Netflix, Disney Plus, czy HBO nigdy nie przestają działać. Dzieci nie mają więc żadnego powodu, aby czekać cały dzień na tę jedną, jedyną bajkę na dobranoc. Ja jednak pamiętam doskonale czasy, w których nie było w ciągu dnia tak łatwego dostępu do bajek. Nie mieliśmy w domu kablówki ani satelity, więc jak miałem ochotę pooglądać bajeczkę, ratowała mnie kaseta wideo albo oczekiwanie na wieczorną bajkę na dobranoc. Wtedy nie lubiłem tego oczekiwania, jednak dziś sam funduję sobie każdego dnia taki odliczający do wieczora zegar.

    A czekam właśnie na Harry’ego. Codziennie, przed samym zaśnięciem, funduję sobie 30-minutową dawkę magicznych przygód dzieci–czarodziejów. I, choć po tych kilku latach słuchania jednego i tego samego, znam już tę opowieść na pamięć, to każdego dnia czekam z podekscytowaniem na wieczór, aż po raz kolejny będę mógł przenieść się do szkoły czarodziejstwa w Hogwarcie, by przeżyć kolejną, wspaniałą przygodę.

    Dodatkowym atutem jest Piotr Fronczewski, który wprost w genialny sposób czyta tę historię i sprawia, że ten prosty audiobook wydaje się wielką superprodukcją. Niewiarygodne przeżycie.

    A Ty? Słuchałaś, słuchałeś już Harry’ego Pottera? ☺️

  • Jak znaleźć czas na czytanie?

    Chyba zgodzisz się ze mną, że w dzisiejszych czasach znalezienie wolnej chwili (na cokolwiek) nie jest łatwe, prawda? Nie inaczej jest z czytaniem książek – a przynajmniej ja tak mam. Czuję wieczny niedosyt jeżeli chodzi o czas jaki spędzam z książką. Zawsze znajdzie się masa przeszkód, powodów i problemów aby nie czytać. Niewątpliwie posiadanie czytnika (aktualnie mój ukochany Kindle Paperwhite) część z nich rozwiązało, ponieważ teraz zawsze mam wszystkie swoje książki przy sobie. Nie zmiania to jednak faktu, że i tak trzeba znaleźć chwilę na to, aby ten czytnik wyjąć i trochę poczytać. A to – jak już napisałem – nie zawsze jest proste.

    Za poszukiwanie czasu na czytanie zabrał się Krzysztof Zemczak a ja przytaczam jego dwa sposoby, które najbardziej spodobały mi się w artykule. Obydwa do wdrożenia! 🙂 Oto one: 

    Idę do pracy około piętnastu minut piechotą. Wyrobiłem w sobie nawyk wykorzystywania tego kwadransu na czytanie – dopasowanie wielkości tekstu sprawia, że mogę wygodnie czytać duży tekst podczas szybszego spaceru. Wyrobiłem w sobie również nawyk, aby nie wpadać pod samochody, kiedy skupiam się na tekście Czuję się jakbym oglądał serial, gdzie przekraczając próg biura firmy, w której pracuję, zamykam czytnik i muszę wyczekiwać kolejnego odcinka. Ale ten kwadrans to i tak dużo. Zamiast przewijać tablicę na Facebooku, jestem piętnaście minut, kilkanaście stron do przodu w książce, którą chcę przeczytać.

    (…)

    Zastanawiałem się czy nie odpuścić tego akapitu. Ale w sumie – dlaczego o tym nie wspomnieć? W końcu najbardziej przyziemnym przykładem doskonałego momentu na relaks z książką jest… wizyta w toalecie. Bierzesz telefon? Pewnie, przecież kolejne warzywa czekają na zebranie na Twojej wirtualnej farmie. A może weź czytnik? Przeczytaj kilka stron. Kiedyś miałem jeden model czytnika, który przebywał wyłącznie w łazience na użytek wszystkich domowników znajdujących się “w potrzebie”.

    — Więcej na www.eczytelnik.com/jak-znalezc-czas-na-czytanie/

    Czytnik nie sprawdzi się podczas każdego spaceru, ale z pewnością nadaje się na znane, często pokonywane trasy. Również drugi, łazienkowy sposób jest ciekawy 🙂 Spróbuję zastosować obydwa, zobaczymy co z tego wyjdzie.

    A może i Ty masz jakieś ciekawe sposoby na czytanie?

  • książka papierowa czy elektroniczna? za i przeciw ebookom

    Dawno już nie miałem okazji przeczytać papierowej książki. Pisałem o tym wcześniej na blogu w artykule o czytaniu na smartfonieCzytanie książek na czytniku bardzo mi pasuje, dawno jednak nie weryfikowałem powodów dla których zdecydowałem się porzucić papierowe książki.

    Trafiłem ostatnio na dwa artykuły związane z tym tematem. Pierwszy – na portalu eCzytelnik – o tym, czy (i dlaczego „tak”) warto zrezygnować z papierowych książek na rzecz czytnika ebooków. I drugi – Shawna Blanca, How to build your own index of notes and ideas when reading books, opublikowany na blogu The Focus Course z instrukcją jak stworzyć własny indeks notatek w książkach. Metoda Shawna dotyczy oczywiście książek papierowych i to właśnie je zachwala w swoim tekście. Obydwa artykuły stoją więc do siebie w lekkiej opozycji a ja po ich przeczytaniu zacząłem się zastanawiać…

    W artykule na portalu Krzysztofa Ziemczaka, opisanych jest pięć zalet korzystania z czytników książek elektronicznych. Autor tekstu nie podszedł jednak do tematu zbyt kompleksowo, pomijając kilka dość istotnych cech czytników elektronicznych. Fakt ten dziwi tym bardziej, iż jak wynika z adnotacji na samym dole artykułu, jest to wpis gościnny (czytaj w tym wypadku sponsorowany przez sklep zajmujący się m.in. sprzedażą czytników) – i powinien być sporo bardziej zachęcający i o wiele lepiej przygotowany. Zacznę jednak od przejścia przez zalety przytoczone przez autora.

    Pierwsza z nich, nie prosta do podważenia – jeżeli masz przy sobie czytnik (w moim przypadku ukochany Kindle), masz również ze sobą całą swoją bibliotekę. Fakt, to dość wygodne nosić ze sobą wszystkie zakupione książki. Ale, z drugiej strony… przydaje się jedynie gdy kończysz jedną książkę a nie masz zaplanowanych kolejnych pozycji do przeczytania. Jeżeli – tak jak ja – czytasz książki według ułożonego wcześniej planu czy listy, a rozpoczynasz każdą kolejną dopiero po skończeniu wcześniejszej, to ta cecha czytnika nie będzie dla Ciebie kluczowa. Wystarczy ostatniego dnia zabrać ze sobą dwie książki – tą, którą właśnie kończysz i nową z listy.

    Druga opisana zaleta – oszczędności. Pozornie może wydawać się, że kupowanie ebooków jest oszczędne. Tylko czy napewno?

    Postanowiłem zrobić mały test na trzech pozycjach – dwie z nich posiadałem już w mojej prywatnej biblioteczce, trzecią kupiłem w trakcie prac nad tym artykułem. W jakiej wersji? O tym na końcu 🙂

    Pierwszą jest polskie wydanie książki Michaela Hyatta, „Platform. Get noticed in a noisy world” – „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku”. Uwielbiam Michaela i długo szykowałem się do zakupu tej pozycji.

    Na początku ebook. Z pomocą serwisu Upoluj ebooka, sprawdzam ceny w wielu księgarniach jednocześnie. Upoluj ebooka to takie Ceneo dla książek elektronicznych, z opcją śledzenia cen ulubionych pozycji i powiadamianiem o promocjach. Sprawdzając ceny ebooka zaglądam więc najpierw w to miejsce. W momencie tworzenia wpisu ebook dostępny jest tylko w 3 internetowych księgarniach i w każdej z nich w cenie 31,92 zł. Biorąc pod uwagę, że wszystkie 3 internetowe księgarnie należą do tego samego wydawcy, identyczna cena nie jest zaskoczeniem. Zerknąłem jeszcze szybko na Allegro – jest jeden ebook, w cenie 39,90 zł.

    Wersja papierowa. Wchodzę na Ceneo, wpisuję tytuł i… 33 pozycje, z czego najtańsza w cenie 16,32 zł (już z dostawą), spora część poniżej 20 zł, a większość w cenie pomiędzy 20 a 30 zł, również z wliczonymi kosztami przesyłki. 1:0 dla „papieru”.

    Test numer dwa – Finansowy Ninja Michała Szafrańskiego. Dostępny tylko i wyłącznie za pośrednictwem strony www Michała. Nie trzeba przeszukiwać internetu, łatwo porównać ceny: wersja papierowa – 69,90 zł + 12,90 zł wysyłka kurierem, ebook – 69,90 zł. Oszczędzamy więc tylko na kosztach wysyłki. Michał jednak robi od czasu do czasu promocje, rezygnuje wtedy z opłaty za przesyłkę i cena wersji papierowej zrównuje się z tą za ebooka. Myślę, że ciekawa jest też informacja jaką na blogu podzielił się Michał, że wydanie i sprzedaż ebooka nie jest dla niego bardziej opłacalne, niż książki w wersji papierowej! Wynika to z różnych względów, między innymi z obniżonego VATu na książki papierowe. Michał bardzo dokładnie to wyliczył (a chyba nikt nie wątpi w to, że umie liczyć) :).

    Trzeci test – Sekretne życie drzew, wspaniała książka Petera Wohllebena. Ebook (przez Upoluj ebooka). W momencie tworzenia mojego wpisu w internetowej czytelni Woblink była promocja -13% i elektroniczna książka kosztowała 18,19 zł. Ceneo znalazło 47 ofert wersji papierowej i najtańsza z nich 24,98 zł z wliczonymi już kosztami przesyłki. Allegro – jeszcze drożej. W tym wypadku wygrywa ebook. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że wersja papierowa została wydana w twardej, nie należącej do najtańszych, oprawie.

    Werdykt? Myślę, że na podstawie powyższych trzech pozycji mogę uznać remis. Wiele zależy jak widać od tytułu którego szukamy.

    Wracam jednak do artykuł o którym wspomniałem na początku – How to build your own index of notes and ideas when reading books z The Focus Course. Tekst Shawna uświadomił mi, że mam do dyspozycji jeszcze jedną opcję – książki używane.

    Szybko przeszukałem więc internet w poszukiwaniu miejsc, gdzie takie można kupić. Znalazłem dwa – OLX (wiadomo) i Skup Szop. Można też oczywiście szukać używanych pozycji na Allegro. I teraz, przeszukując dwa pierwsze serwisy, najtańsze pozycje jakie znalazłem:

    • Michael Hyatt „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku” – w Skup Shop za 11,69 zł + dostawa od 3,90 zł (używana, ale jak nowa)
    • Michał Szafrański „Finansowy Ninja” – w Skup Shop za 65,99 zł (oferta archiwalna z Skup Szop, brak info o dostawie)
    • Peter Wohlleben „Sekretne życie drzew” – na OLX za 10 zł (brak śladów użytkowania) z odbiorem osobistym w Warszawie.

    Totalny nokaut! 3:0 – wszystko na korzyść „papieru”! Kupując komplet trzech książek w wersji elektronicznej zapłaciłbym (przy cenach które znalazłem w dniu pisania tego wpisu) około 119 zł, natomiast kupując używane książki papierowe ok. 92 zł (poza Finansowym Ninja, na którego w podobnej cenie pewnie musiałbym chwilę poczekać).

    Ale! Można też szukać jeszcze tańszych egzemplarzy na straganach i bazarach. Dochodzi też kolejna możliwość – biblioteki. Tu możemy wypożyczyć i przeczytać ulubioną książkę zupełnie za darmo. Warto przy tej okazji wspomnieć o fajnej akcji Michała Szafrańskiego Biblioteka 500+. Michał wydał książkę Finansowy Ninja zupełnie sam – i przekazał (ponad) 500 egzemplarzy całkowicie za darmo do różnych, zgłoszonych przez czytelników jego bloga, bibliotek. Dzięki temu każdy, kogo nie stać na zakup książki może sobie pozwolić na jej wypożyczenie i przeczytanie.

    W przypadku ebooków, nie mamy możliwości odsprzedania swojego egzemplarza, nie wchodzi też w grę jego wypożyczenie. Z drugiej jednak strony, niektóre księgarnie internetowe oferują system abonamentowy. Rozwiązanie to pozwala, po uiszczeniu stałej miesięcznej opłaty, na dostęp do bazy książek elektronicznych danej księgarni.

    Sprawa oszczędności w przypadku ebooków nie jest więc tak oczywista i jednoznaczna. Przeciwnie – jeżeli zdecydujesz się na pewne ustępstwa, możesz sporo zaoszczędzić wybierając wersje papierowe.

    Kolejna zaleta czytnika według artykułu z serwisu eCzytelnik to – możliwość czytania przez całą dobę za względu na… podświetlany ekran. Hmm. mój Kindle nie ma podświetlanego ekranu a nie mam problemu z czytaniem wieczorami… przy lampce. Tak samo jest również w przypadku książek papierowych. Gdy kupowałem Kindle’a, zastanawiałem się nad wersją z podświetlanym ekranem. Zdecydowałem się na przetestowanie wersji bez tego dodatku i muszę przyznać, że niczego mi nie brakuje. Mój wcześniejszy czytnik „świecił w ciemności”, więc znam zalety takiego rozwiązania. Ale czytanie przy lampce ma swój urok i na chwilę obecną nie zamierzam z tego rezygnować.

    Kolejny argument, który według autora artykułu, przemawia za czytaniem książek za pośrednictwem czytnika to „Tu i teraz”. Dostęp do zakupionego ebooka otrzymujesz zaraz po jego zakupie. Więc jeżeli w środku nocy najdzie Cię ochota na przeczytanie Esencjalisty(wspaniałej książki Gregora McKeowna) – wystarczy wejść na stronę księgarni i w ciągu kilku minut książka może być na Twojej wirtualnej półce. Ten argument również nie do końca do mnie przemawia. Dlaczego? Staram się nie działać impulsywnie w kwestii wyboru książek. Starannie dobieram pozycje które mam zamiar przeczytać i ustawiam je w kolejce, tak, aby zawsze czekało na mnie w kolejce zakupowej co najmniej kilka nowych. Gdy zainteresuję się nową książką, dodaję jej tytuł do listy zadań w Thingsach, gdzie spokojnie sobie czeka w kolejce do zakupu.

    Ostatnia opisana zaleta czytników – dodatkowe funkcje. W mojej ocenie największe zło czytników elektronicznych 🙂 Wyraziłem już swoją opinię na ten temat w artykule o czytniku PocketBook Touch HD 2 i mogę podsumować ten temat dwoma swoimi wcześniejszymi zdaniami:

    Czytnik powinien być czytnikiem a nie tabletem. Każdy kolejny dodatek sprawia, że odrywamy się od czytania, marnując niepotrzebnie czas.

    Jeżeli więc miałbym brać pod uwagę jedynie zalety czytników opisane w serwisie eCzytelnik – to nigdy w życiu nie wybrałbym książki w wersji elektronicznej! Żałuję, że autor artykułu nie poruszył innych istotnych zalet czytnika. Znajduję ich co najmniej kilka.

    Z pewnością ogromną zaletą jest zerowy ciężar kolejnych, dodawanych do wirtualnej półki, pozycji. Jeżeli posiadasz w domu swoją biblioteczkę papierowych książek, myślę, że chyba ciężko by Ci było znaleźć książkę tak lekką jak mój Kindle (mój 161 g!). Dla mnie ma to ogromne znaczenie zarówno gdy ruszam się z domu i chcę zabrać ze sobą ulubioną książkę, jak i podczas wieczornego czytania gdy jedną ręką bez żaden problemu przez dłuższy czas mogę utrzymać urządzenie.

    Inną zaletą o której warto wspomnieć jest możliwość dostosowania wielkości czcionki (!!!) – papier Ci na to nie pozwoli! Korzystam z tej funkcji dość często i zmieniam rozmiar czcionki w zależności od rodzaju książki czy pory dnia.

    Rozpadła Ci się kiedyś papierowa książka? Wytrzymałość jest kolejną istotną zaletą ebooków. Mój Kindle jest zdecydowanie trwalszym sprzętem niż nie jedna książka w wersji papierowej. A do tego, gdy się zepsuje rozpadnie czy w inny sposób zniszczy, łatwo wymienisz go na nowy model nie tracąc przy tym żadnej z książek. Uważam to za spory atut.

    I jeszcze jedno – ebooki nie zbierają kurzu. Można podważać wszystkie wcześniejsze argumenty – ale ten nie 🙂

    Nie mniej jednak, pomimo wielu zalet, jakie niewątpliwie posiadają czytniki ebooków, artykuł Shawna Blanca przekonał mnie do tego, aby ponownie spróbować z papierowymi książkami. Pierwszą, jaką od bardzo dawna kupiłem w wersji papierowej, jest „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku” Michaela Hyatta. Kolejną jest druga książka Michała Szafrańskiego „Zaufanie czyli waluta przyszłości”. Obydwie leżą już na mojej (fizycznej) półce i czekają w kolejce do czytania.

    Myślę, że częściej będę sięgał po książki w wersji papierowej.

    Jak wyglądają Twoje doświadczenia z książkami? Wybierasz te papierowe? Czy elektroniczne?