Tag: marzenia

  • czy załogowa misja na Marsa stanie się rzeczywistością? kosmiczne marzenia Elona Muska

    Maciek Korneluk w mambiznes.pl:

    Pięć bezzałogowych statków Starship ma w ciągu najbliższych dwóch lat zostać wystrzelone na Marsa. Ich sukces będzie warunkiem uruchomienia misji załogowych na tę planetę. […] Musk zaznaczył, iż to właśnie od powodzenia tych pięciu misji zależy dalszy rozwój programu lotów SpaceX na Marsa. W przypadku ich sukcesu pierwsze misje załogowe na tę planetę wystartują już za cztery lata. Jeśli jednak wystąpią problemy, termin ten zostanie przesunięty o dwa lata.
    Bez względu na powodzenie powyższych projektów SpaceX zamierza znacząco zwiększyć liczbę systemów Starship, które zostaną wysłane na powierzchnię Marsa. Ma ona wzrastać wykładniczo, by w ciągu 20 lat była możliwa budowa na Marsie samowystarczalnego miasta.
    Jednym z głównych celów startupu pozostaje umożliwienie lądowania na twardej powierzchni każdego z obiektów Układu Słonecznego.

    Przeczytałem ten artykuł jak jakąś bajkę. Czy to naprawdę możliwe, że jeszcze za moich czasów uda się zrealizować załogową wyprawę na Marsa? Nie jestem wielkim miłośnikiem, pasjonatem, czy nawet obserwatorem wypraw kosmicznych, ba, sam, za żadne skarby, nie chciałbym się w taką wybrać. Jednak plany Elona Muska robią na mnie ogromne wrażenie. Niezależnie od tego, czy ktoś popiera jego działania, czy nie, z pewnością nie można odmówić mu tego, że zapisuje się (już nawet samymi planami) na kartach historii świata. Widać wyraźnie, że Ambicje Muska sięgają daleko poza granice naszej planety.

    Wizja Elona Muska może budzić skrajne emocje. Z jednej strony jego plany brzmią jak scenariusz science fiction. Przypominają mi (moją ulubioną) książkę Andy’ego Weira – „Marsjanin”, w której główny bohater walczy o przetrwanie na Czerwonej Planecie, wykorzystując swoje umiejętności inżynierskie i nieograniczoną pomysłowość. Z drugiej strony, Musk udowodnił już niejednokrotnie, że to, co wydaje się niemożliwe, można zmienić w rzeczywistość. Dzięki SpaceX podróże kosmiczne stały się bardziej dostępne, a jego Falcon 9 jako pierwszy rakietowy system wielokrotnego użytku zmienił zasady gry na rynku lotów kosmicznych.

    Kto wie, być może historia, która rozgrywa się na kartach „Marsjanina”, rzeczywiście będzie miała szansę wydarzyć się naprawdę. Oczywiście, to nie stanie się z dnia na dzień. Wyzwań jest mnóstwo: od technicznych aspektów lądowania na Marsie, po zapewnienie załodze wystarczających zapasów tlenu, wody i jedzenia. Ale w końcu, czy nie o to chodzi w marzeniach – aby sięgać tam, gdzie wcześniej nikt nie miał odwagi? Zresztą… już samo to, że snute są takie plany, że została wytyczona ścieżka podboju Marsa – jest już niesamowite.

    Patrząc na obecne tempo rozwoju technologii i odwagę Elona Muska, jak i całego zespołu SpaceX, zaczynam wierzyć, że za kilka dekad nie będziemy już mówić o Marsie jako „Czerwonej Planecie”, ale jako o… jednym z kolejnych domów ludzkości?

    Wyobrażenie sobie pierwszych kroków człowieka na Marsie – kto wie, może w symbolicznym hołdzie dla tych na Księżycu – rozbudza wyobraźnię. Nawet jeśli sam nie zamierzam ruszać się z Ziemi, śledzenie tego wyścigu ma w sobie coś fascynującego. Być może patrzymy właśnie na narodziny nowej ery odkryć, w której granicą nie będzie już nieznany ląd na Ziemi, lecz bezkres kosmosu. Fajnie by było móc to oglądać 🙂

  • 📗 marzę sobie w Gdańsku…

    W dzisiejszych dziennikach zanurzam się w spokojny zakątek Gdańska, gdzie otoczony naturą pozwoliłem sobie na chwilę oderwania od codzienności. To miejsce wywołało lawinę refleksji na temat moich dawnych marzeń i życiowych wyborów. Choć życie przyniosło nowe perspektywy, stare pragnienia wciąż tkwią głęboko w mojej głowie. Zastanawiam się, czy wszystkie te pasje można ze sobą pogodzić, jak kluczową rolę odgrywają w tym decyzje i priorytety, oraz czy pieniądze są rzeczywiście przeszkodą w realizacji marzeń.

    📅 wpis z 21 lipca 2024 r.

    jestem w Gdańsku. ale jest fajnie. choć drogo. ale i tak przypomniało mi się marzenie z kiedyś. marzenie, by mieć kampera i mieszkać sobie w nim cały rok, podróżować, przemieszczać się, snuć się. i żyć tak, jak żyję teraz. choć dzisiaj mam inne marzenia, inne życie, to wszystko się przypomniało. kwestia pory roku? lata? wyjazdu z dziewczynami? sam nie wiem. pytanie, co bardziej wolę: taniec? bycie blogerem? i podróżowanie sobie? albo nawet siedzenie w jednym, ładnym miejscu. a może te dwa życia da się pogodzić? da się? czy to możliwe, że wszystko sprowadza się jedynie do pieniędzy?

    to by chyba było dobre, bo pieniądze przecież można zarobić. to chyba jedyna rzecz, którą można bezkarnie mnożyć. czasu, młodości, sił – tego nie przybędzie, ale pieniędzy zawsze mogę zarobić więcej. w tej chwili jednak czuję, że daleko mi zarówno do bycia tancerzem, jak i blogerem. ale mimo to, fajnie siedzieć sobie w lesie w Gdańsku i pisać. chyba mógłbym tak robić częściej.

    to takie uczucie, jakby czas zatrzymał się tutaj, w tej chwili. myśli wracają do wszystkich planów i marzeń, które kiedyś snułem. wiele mi się przypomniało. teraz te marzenia wydają się być na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak dalekie.

    a może jak zawsze – to wszystko kwestia podjęcia decyzji? i priorytetów? zmiany w życiu?

    tutaj, w tym lesie, wszystko wydaje się trochę bliższe. natura ma w sobie coś, co pozwala na chwilę oderwać się od codzienności. może to ona jest kluczem do znalezienia równowagi między moimi pasjami? taniec, blogowanie, ale i podróże, luźne życie – te światy, które wydają się tak różne, a jednak mają wspólny mianownik: wolność wyrażania siebie. i chyba tego zawsze najbardziej pragnąłem. wolności w codziennym życiu.
    ciekawie, jak jedno miejsce potrafi skłonić do tylu refleksji. dobrze, że usiadłem i zacząłem pisać.

    Dzisiejsze dzienniki pokazują, jak prowadzenie dziennika pozwala mi nie tylko uchwycić ulotne chwile, ale także przemyśleć moje cele i marzenia. To doskonały sposób na uporządkowanie myśli i zrozumienie, co jest naprawdę ważne. Prowadzenie dziennika może być kluczem do odkrycia, jak znaleźć równowagę między różnymi pasjami i aspiracjami, a także do poszukiwań tych najważniejszych rzeczy codziennym życiu.

  • 📗 tyle planów…

    W dzisiejszych dziennikach dzielę się przemyśleniami na temat marzeń, celów i sukcesów, jakie osiągnąłem dzięki determinacji i konsekwentnemu działaniu. Przeglądając listę moich pragnień i planów, które realizowałem na przestrzeni lat, zauważam, jak wiele z nich udało mi się spełnić.

    W trakcie pisania dochodzę do tego, że kluczowa w dążeniu do celu jest dla mnie samodzielność. Sukces jest w moich rękach, o ile jestem gotów na niego zapracować.

    📅 wpis z 1 maja 2024 r.

    boże, ile ja mam marzeń, pomysłów, planów, ile już miałem planów. jednym było napisanie książki, innym zrobienie iron mana, miałem chęć zamieszkać w kamperze… ale tego było. ale zapragnąłem też mieć bloga, nauczyć się tańczyć, mieć fajne, wysportowane ciało, chciałem uwolnić się od (*****), chodzić na siłownię, chciałem mieć super iphona, ipada, apple watcha, homepody, móc pracować z dowolnego miejsca, kurczę, ja robię w życiu wszystko, co tylo chcę. chciałem biegać, to biegałem, nawet wziąłem udział w dwóch wyścigach i zająłem dobre miejsca – choć nie były to takie zwykłe wyścigi. chciałem jeździć na rokach i jeżdżę. mam słuchawki, które chciałem mieć, telefon, wszystko co mi się tylko zachce. teraz czas na samochód, już raz kupiłem sobie taki, jaki mi się wymarzył, miałem autko, które mi się spodobało. teraz czas na kolejny. mogę mieć wszytko, co zależy ode mnie. ale właśnie tylko to, co zależy ode mnie. dlatego, unikam innych przy spełnianiu marzeń, mogę liczyć na siebie. tylko.

    Ten wpis pięknie pokazuje, jak prowadzenie dziennika stało się dla mnie narzędziem, które pozwala nie tylko śledzić postępy w realizacji celów, ale także oceniać i doceniać moje osiągnięcia. Uświadomienie sobie, że mogę spełniać swoje marzenia, jest niezwykle motywujące i potwierdza, że warto prowadzić dziennik jako codzienny kompas w drodze do własnych sukcesów.

  • chodź, opowiem Ci bajkę…

    Dawno się nie odzywałem i chyba nadszedł w końcu czas, aby opowiedzieć Ci, co się ze mną działo. Piętnaście miesięcy temu postanowiłem zrobić coś totalnie szalonego. Wspominałem Ci już o tym wcześniej:

    Zacząłem uczyć się tańczyć.

    Było to zwariowane przedsięwzięcie, zwłaszcza dla 38-latka, który nigdy wcześniej nie miał styczności z tańcem. Pomysł wydawał się równie ekscytujący, co przerażający. Pamiętam, jak wiele osób stukało się w głowę, gdy o tym opowiadałem.

    I wiesz, od samego początku moja nauka szła dość nieporadnie. Było ciężko, niezręcznie, momentami wręcz tragicznie. Bywały dni, gdy byłem całkowicie załamany. Każdy krok, każdy ruch wymagał ogromnej determinacji i wytrwałości. Uczyłem się na nowo chodzić, stać, skakać. Walczyłem z przyzwyczajeniami (złymi) kilkudziesięciu lat. Często czułem się, jakbym znalazł się w szkole tańca totalnie przez pomyłkę.

    Były momenty, kiedy myślałem, że się poddam, że odpuszczę i wrócę do wygodnego fotela, zrezygnowany. Jednak mimo trudności, nie poddałem się. Pracowałem ciężko każdego dnia, walcząc z ograniczeniami i słabościami. Jedynie mój dziennik był światkiem tego, co przeżywałem.

    I wczoraj, równiutko w moje 40 urodziny, w Revolution Dance Center – szkole, która męczyła się ze mną przez ostatnie miesiące, cierpliwie znosząc moje próby i błędy – odbył się pokaz. Był to niezwykły moment, na który czekałem z ogromnym napięciem.

    Wziąłem w nim udział i tańczyłem z trzema różnymi grupami. Każdy występ był dla mnie krokiem milowym w mojej tanecznej podróży. Czułem się pełen energii i dumy, że dotarłem tak daleko. Z tego, że występuję. Pierwszy raz w moim 40-letnim życiu.

    To była wspaniała przygoda, którą dopiero zaczynam. Nauka tańca okazała się nie tylko wyzwaniem, ale także pasją, którą chcę rozwijać dalej.

    Przygotowałem film podsumowujący te ostatnie 15 miesięcy mojego życia. Mam nadzieję, że będzie dla Ciebie inspiracją do spełniania Twoich marzeń. Nawet tych najbardziej dziwacznych i absurdalnych.

  • wierzący, praktykujący, piszący

    Uzupełniałem niedawno profil w jednym z serwisów internetowych i, z dużym zaskoczeniem, napotkałem tam na pytanie o… wiarę. Do tej pory najczęściej unikałem odpowiadania na tego typu pytania, traktując odpowiedzi, które mógłbym udzielić, jako pewnego rodzaju problem w przyszłości, może zaczepkę, powód do zbędnej dyskusji. Ludzie często manifestują swoje podejście do wiary, chcąc narzucać i przekonać pozostałych do swoich „racji”. Wydaje mi się, że ja, na ogół, w tej akurat kwestii, nie mam podobnych potrzeb, a i moimi przekonaniami nie chcę powodować dyskusji z osobami, które mają na ten temat inne zdanie. Tym razem jednak, natrafiając właśnie na to pytanie – o wiarę – zacząłem się zastanawiać…

    Prowadzenie dziennika, codzienne pisanie z samym sobą i do siebie samego, nauczyło mnie, by kwestionować rzeczy, które sobie opowiadam, a które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dla mnie oczywiste. Inaczej mówiąc, staram się za często nie wciskać kitu samemu sobie. Albo przynajmniej poddawać ten kit pod dyskusję. Nauczyłem się zadawać pytania. Takie, na które sam powinienem przed sobą odpowiadać. To cenna umiejętność, która wiele razy przywróciła mnie na właściwe tory.

    Przez długi czas wmawiałem sobie, że wiara to temat na tyle trudny i tak często wywołujący emocje, że nie warto go poruszać. Ani tu – na blogu, ani w innych miejscach, gdzie spotykam ludzi – z ich własnymi poglądami i odpowiedziami. To bezpieczne podejście. Z tym że… może jednak… nie do końca właściwe?

    Postanowiłem trochę głębiej spojrzeć na powody, dla których omijałem do tej pory właśnie temat wiary. Szczególnie że moje przekonania związane z tym, w co wierzę, a w co nie – są raczej bardzo silne i dość mocno ugruntowane.

    Temat jednak jest delikatny, więc zaczynam od poszukiwania definicji wiary – to zawsze jest dobrym punktem wyjścia. I szybko znajduję taką, która bardzo mnie zadowala:

    Nie ma jednej prostej definicji wiary, ponieważ różni ludzie mogą rozumieć ją na różne sposoby. Jednak ogólnie rzecz biorąc, wiara to przekonanie, że coś jest prawdziwe, słuszne lub wartościowe, nawet jeśli nie ma na to dowodów lub nie można tego zweryfikować. Wiara może dotyczyć religii, Boga, nadprzyrodzonych zjawisk, ale także własnych celów, marzeń, wartości czy relacji z innymi ludźmi. Wiara może być źródłem nadziei, pocieszenia, motywacji, ale także konfliktów, nieporozumień, ograniczeń. Wiara jest często indywidualną i osobistą sprawą, ale może też wiązać się z uczestnictwem w pewnej wspólnocie. Wiara może się zmieniać w zależności od doświadczeń, wiedzy, nastroju czy sytuacji życiowej. Wiara może być wyrażana na różne sposoby, np. przez modlitwę, medytację, uczynki, sztukę, muzykę itp. Wiara jest zjawiskiem bardzo ludzkim i uniwersalnym, ale jednocześnie niezwykle zróżnicowanym i indywidualnym.

    Bardzo mi się ona podoba! Bardzo, bardzo. Nie jest ukierunkowana, zamknięta, podchodzi do tematu dość szeroko, ale jednocześnie wyznacza pewne ramy. W pełni mnie ona satysfakcjonuje i jest dla mnie podstawą do dalszych przemyśleń.

    Druga rzecz, na której chcę się skupić, to to, na czym nie chcę się skupiać. To znaczy, o czym nie chcę pisać. Nie zależy mi, by ten wpis był w żaden sposób prowokujący, więc nie skupię się na rzeczach, w które nie wierzę – a tak przecież byłoby najłatwiej, to najprostsze podejście do tematu. Opowiadanie jednak o tym, w co nie wierzę, do którego kościoła nie chodzę – nie miałoby sensu, byłoby zachętą do kąśliwej dyskusji na temat zasadności i słuszności danej wiary. A przecież wcześniejsza definicja tak pięknie pokazała indywidualizm i niezależność tego, w co każdy z nas wierzy i może wierzyć.

    W co więc ja wierzę?

    w komedie romantyczne

    Na pierwszym miejscu pojawia się coś najbardziej dla mnie ulotnego, dziwnego i niezrozumiałego, jak i niezgodnego z tym… w co wierzę. Choć wiem, jak bardzo jest to zagmatwane, to chyba najlepiej oddaje moje uczucia związane z tym punktem. Od zawsze wierzyłem w filmowe komedie romantyczne. I od razu poczuwam się do tego, by coś wyjaśnić: nie wierzę przecież w same filmy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak działa umysł człowieka, czym są emocje związane z miłością, czy zauroczeniem, pasją, rozbawieniem, oraz jakie mechanizmy działają w takich przypadkach. Z jednej strony jest to odejście od racjonalnego myślenia – wiem przecież doskonale, jakie procesy chemiczne zachodzą w człowieku na każdym właściwie kroku, nie przeszkadza mi to ciągnąć ze sobą duszy romantyka. I wbrew temu, co mogłeś, mogłaś założyć – nie chodzi tylko o relacje pomiędzy ludźmi, jest to sposób na pojmowanie całego świata. LUBIĘ wierzyć w romantyczne, pełne pasji, radości, humoru i zauroczenia historie na każdym etapie życia, oraz to, że takie się wydarzają i mogą się wydarzyć – w każdej chwili. Tworzy je jedynie nasza głowa, ale dostarczają niezapomnianych wspomnień i przeżyć – na różnych etapach życia. I jest to najfajniejsza rzecz, w jaką mogę wierzyć. Takie to – momentami Don Kichotowe – podejście, sprawia mi mnóstwo frajdy, choć czasem nie wygląda zbyt poważnie.

    w marzenia

    Och, jak ja wierzę w marzenia. W to, że można je spełniać. W to, że trzeba marzyć. Ale nie wierzę, że mogłoby Cię to zdziwić po przeczytaniu wcześniejszego akapitu.

    To od marzenia wszystko się zaczyna, albo raczej powinno się zaczynać – każda droga i przygoda. Marzenia są jak gwiazdy na nocnym niebie, są drogowskazem. Oświetlają drogę, wyznaczają kierunek, inspirują i dają nadzieję. Wierzyć w marzenia to wierzyć w siebie. W to, że masz siłę, by osiągnąć nawet najdziwniejsze z pragnień. Że nie poddasz się, gdy napotkasz przeszkody, że nie posłuchasz głosów niedowiarków, którzy będą mówić, że Ci się nie uda, że nie dasz rady, że Twoje marzenie nie istnieje, że to tylko mrzonka. Tak, wierzę w marzenia, nawet te najbardziej absurdalne.

    w zmianę

    Wierzę, że można się zmienić. Na każdym etapie życia. A zakres samej zmiany zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Ode mnie. Przeżyłem wiele zmian i zakrętów w życiu – i wiem, że są one możliwe oraz – co ważniejsze – często niezbędne. Potrzebuję ich, by dalej marzyć, by iść do przodu, by przygoda trwała.

    Choć w odpowiedzi na pytanie o zmiany, często (och jak często) słyszę wokół mnie słowa: „już za późno”, to wiem, że jest to największa bzdura, jaką można siebie karmić.

    Ze zmianą jest jak z marzeniami, wiara w nią oznacza wiarę w siebie – to wszystko tak pięknie się ze sobą łączy. Zmiana oznacza, że nie przyjmujesz status quo, lecz dążysz do czegoś innego, do czegoś więcej. Nie ma znaczenia, ile masz lat, gdzie jesteś, co robisz. Zawsze możesz zacząć od początku, możesz zrobić krok, kroczek, tyciutki kroczeczek – który coś zmieni. Uwielbiam wierzyć w zmianę, w to, że mogę się zmienić. A zmienia mnie wszystko, nawet ten list.

    w decyzje, deklaracje i postanowienia

    To one są podstawą zmian. Pozwalają mi zacząć wprowadzać zmiany w najlepszy, najskuteczniejszy i najszybszy sposób. Stanowią początek, pierwszy krok i zarys celu, nawet jeśli nie jestem pewny, dokąd właściwie zmierzam. Jest to połączenie afirmacji i wizualizacji – potężnych technik, które mogą pomóc w piękny sposób kształtować przyszłość. Moją przyszłość. Nie bez powodu mottem mojego bloga jest: Fajne życie to przede wszystkim deklaracja. Choć nie wszystkie decyzje, deklaracje, czy postanowienia, udaje mi się wprowadzić w życie, ciągnąć, utrzymać, to te, które przetrwają, są zawsze początkiem czegoś pięknego.

    w proces

    I tu mam coś, co pojawiło się w mojej głowie dopiero całkiem niedawno. To moja zmiana z ostatniego roku. Długo byłem typem samouka, introwertyka, który lubił uczyć się nie tylko sam, ale i po swojemu. Odkryłem jednak, że często za słownem samouk kryje się inna cecha: niecierpliwość. A to – w konsekwencji – skutkuje słabymi rezultatami. Albo raczej słabszymi, gdy u podstaw Twojego działania jest jakieś marzenie.

    Ostatnie lata to dla mnie czas intensywnej nauki, na wielu płaszczyznach. Miałem okazję spróbować ogromu nowych rzeczy i odkrywać je na bardzo różne sposoby. Nauczyło mnie to jednego: warto mieć cierpliwość i uwierzyć w proces. Choć nie jest to proste. Gdy jednak podążam za instrukcjami trenerów, instruktorów, przewodników, gdy uwierzę, że to, co mają mi do przekazania, ma jakiś głębszy sens, jest częścią większego planu, potrafi w najlepszy możliwy sposób doprowadzić do wymarzonego celu – wtedy wiem, że mam największą szansę na zrealizowanie każdego mojego marzenia. Gdy jednak włącza mi się niecierpliwość i chcę przeskoczyć kilka poziomów, gdy probuję po swojemu, omijając niektóre kroki, nauczyć się sam czegoś nowego – wtedy wiem, że mogę nie osiągnąć maksymalnych efektów. Jeżeli jednak uwierzę w proces, zaufam osobom, które chcą i potrafią mnie przez niego przeprowadzić – wtedy jestem w stanie wspiąć się na wyżyny moich możliwości i osiągnąć najlepsze możliwe wyniki. Choć muszę tu zaznaczyć, że nie zawsze te maksymalne efekty i najlepsze możliwe wyniki są tym, czego szukam i potrzebuję.

    w cel

    Wszystko, o czym do tej pory napisałem, sprowadza się do jednego – do celu. A jest on tym marzeniem, ale już spełnionym, zrealizowanym. Wierzę w to, że każda droga prowadzi do jakiegoś celu. A dusza romantyka każe mi patrzeć na każdy z nich, jak na najpiękniejsze marzenie, które nie tylko można… warto… ale wręcz należy… mieć, pielęgnować, kochać i osiągać.

    Jeżeli spojrzysz na strukturę tego wszystkiego, o czym do tej pory napisałem, zobaczysz schemat, który prowadzi właśnie tu,, do… celu.

    Komedie romantyczne – wiara w nie oznacza wiarę w przygodę, w Don Kichota, Harry’ego Pottera, Przyjaciół i wszystko inne, co ukształtowało mnie przez lata. Jest to otwarcie się na coś więcej w życiu. Jest to moje podejście, nastawienie, założenie. Wiara w romantyczne historie jest moimi różowymi okularami. Dzięki niej widzę świat w najlepszej możliwej wersji.

    Marzenia – to moja własna komedia romantyczna, mój prywatny scenariusz, w którym jestem główną postacią. Zamiana pięknej wizji innego życia w mój własny sen, taki, w którym to ja odgrywam główną rolę.

    Pozwala mi ona zerkać w moich różowych okularach przez okno – na piękny świat. Wiarą ta sprawia, że ten świat oglądam, cieszę się nim – jak filmem w kinie.

    Zmiana – jest ona pozwoleniem na wyruszenie w drogę, biletem w podróży, paszportem, przepustką. Wiara w zmianę daje siłę, by sprawić, że marzenie przestaje być tylko marzeniem. Jest przekonaniem, że mogę podejść do okna z marzeniami, że mogę je otworzyć, wyjść przez nie, że po zdjęciu moich różowych okularów, kolory się nie zmienią, że świat nadal będzie piękny, bo zawsze taki był.

    Decyzja, deklaracja i postanowienie – to początek drogi, okazja, by powiedzieć sobie: „start”, pierwszy krok, moment, w którym marzenie nie jest już marzeniem – staje się przyszłością. Jeszcze niezrealizowaną, ale już przyszłością. Decyzje i deklaracje sprawiają, że zamiast stać i patrzeć na to, jak oczami wyobraźni wychodzę przez moje okno marzeń, zamiast tylko wiedzieć, że mogę – faktycznie to robię. Są pierwszym, często najtrudniejszym krokiem.

    Proces – to mapa, przepis i obietnica osiągnięcia czegoś niebywałego. Jest sposobem na zrealizowanie marzenia. Jest wyciągniętą przez rodzica ręką, gdy potrzebujemy przejść bezpiecznie przez ulicę. Jest drabiną, która pozwala wspiąć się na tyle wysoko, bo przejść przez otwarte już okno – do świata marzeń. Tylko że w tym świecie, marzenia już nie są marzeniami, stają się rzeczywistością i codziennością.

    Cel – finał. Piękny, ostatni, ale i… najsmutniejszy krok. Choć jest kresem poszukiwań, punktem końcowym na mapie, czymś, czego przecież tak długo szukałem i do czego dążyłem, tym wyczekiwanym momentem, to jednak jest też chwilą, która… zabija marzenie, kończy jakąś drogę. Ale jest też dobrą okazją, by wyjrzeć przez kolejne okno i rozpocząć następną podróż.

    w uważność, medytację, skupienie i dystans

    Wszystkie dotychczasowe elementy, moje wierzenia, te, które w tym liście już opisałem, mogłyby spokojnie zawrócić mi w głowie i sprawić, że życie stałoby się beznadziejnie nieznośne. Wiecznie targany emocjami, ciągnięty przez coraz to nowsze i trudniejsze marzenia, spokojnie mógłbym popaść w bezkresną rozpacz. Znalazłem jednak kiedyś sposób na to, by zapanować nad tym różowym światem. Uwierzyłem w coś, co sprawiło, że nie tylko stał się on możliwy do przeżycia, ale nie mógł mi wyrządzić krzywdy, zaszkodzić, doprowadzić do zrezygnowania, załamania i depresji. Tymi niezbędnymi do spokojnego życia elementami są uważność, medytacja, skupienie i dystans. Wierzę w nie bardzo mocno, jednak jedynie w te formy, które nie mają żadnego związku z religią.

    Milosz Brzeziński, którego bardzo lubię słuchać, powiedział kiedyś podczas wywiadu, że:

    Z medytacją jest taki problem, że jedna trzecia osób odbiera ją skrajnie źle, a pozostałym dwóm trzecim osób nic specjalnie nie robi.

    Jednak później zapytany, czy sam probował kiedyś medytacji, stwierdził, że „właściwie to nie”… A szkoda. Miłosz, w tej samej rozmowie, bardzo wysoko oceniał rolę skupienia i uważności w życiu. A medytacja jest przecież tak dobrą drogą do osiągnięcia tych stanów w życiu.

    Uwielbiam słowa wypowiedziane kiedyś przez Dalaj Lamę:

    Gdyby każdego ośmiolatka nauczyć praktykowania medytacji, w ciągu jednego pokolenia świat uwolniłby się od przemocy.

    Jest w tym tak wiele prawdy.

    Medytacja, uważność, jak również stan, który nazywam umiejętnością stanięcia obok i spojrzenie na siebie z boku, to najcenniejsze z umiejętności, które pomogły mi w poradzeniu sobie z samym sobą. Choć nie chcę w tym liście tak bardzo skupiać się na samej medytacji, to muszę choć trochę opisać Ci jej zalety. A przecież jest ich tak wiele. Zaczynając od tego, że tak skutecznie studzi emocje, odpręża i uspokaja, aż po ogromną poprawę stanu psychicznego i uzyskanie kontroli nad ciałem i umysłem. Jednak nauka mówi również o ogromnych zaletach fizycznych, wręcz namacalnych, jakie niesie ze sobą medytacja: obniża ciśnienie krwi, zmniejsza poziom bólu, obniża też na niego naszą wrażliwość, poprawia przemianę materii, pomaga zwalczać stany depresyjne, zwiększa poziomy dopaminy i serotoniny, a obniża poziom tak zwanego hormonu stresu, a więc kortyzolu – a to pomaga w walce z wieloma groźnymi chorobami związanymi ze stresem oraz procesami zapalnymi w naszym organizmie. Medytacja aktywnie poprawia funkcjonowanie mózgu, przez to, że sprzyja tworzeniu się nowych połączeń neuronowych. Wszystkie te stuki fizyczne, prowadzą do jeszcze kolejnych zalet psychicznych – i tak dalej. To wszystko, w konsekwencji, może znacząco poprawić jakość życia.

    O medytacji i uważności mógłbym pisać i opowiadać długo – nie raz już to tu na blogu robiłem, i pewnie jeszcze nie raz to zrobię. Jednak, by zamknąć dzisiaj ten temat – medytacji i skupienia – podrzucę Ci jeszcze jeden cytat, który bardzo lubię. Tym razem będą to słowa Williama Burroughsa:

    Twój umysł odpowie na większość pytań, jeśli nauczysz się relaksować i czekać na odpowiedź.

    Na liście moich wierzeń, znajdują się jeszcze dwie, dość istotne rzeczy. Takie, które sprowadzają mnie na ziemię, są efektem uważności i dystansu, pomagają obudzić się z pięknego snu, gdy tylko tego potrzebuję. Wierzę bowiem…

    w przypadki

    Wyłącznie. Jakże twarde zejście na ziemię, prawda? Wszystko to, co do tej pory napisałem, jest jedynie wytworem mojej szalonej głowy, ponieważ wszystko w życiu i tak sprowadza się do czystego przypadku. Tak to właśnie widzę i to dla mnie bardzo zdrowy wniosek.

    Część z Was z pewnością wierzy w jakiś większy plan, który ktoś ma na ten świat, na nas wszystkich. A być może wierzysz w szczęście, które może przyjść, albo i Cię opuścić. I wspaniale. Ja jednak nie należę do tego grona. Nie wierzę w przeznaczenie, fatum, karmę, czy cokolwiek (lub kogokolwiek) innego, co stoi w opozycji do słów czysty przypadek. Wierzę jednak, że czasem warto trochę siebie pooszukiwać i postawić na szczęście – ponieważ to pozwala nam w trudnych chwilach pokonać wysokie góry, stojące na drodze… do szczęścia (ale tego drugiego). Wiara w przypadki nie przeszkadza mi bowiem być pozytywnie nastawionym do życia, choć na pierwszy rzut oka, te dwie rzeczy mogą się wykluczać.

    w mój dziennik

    Nie mogło tego zabraknąć. Och, jak ja bardzo wierzę w mój dziennik. A łączy on w sobie wszystkie punkty z tego listu. To w nim rozpoczynają się moje romantyczne historie, to on pozwala mi je tworzyć, napędzać, ale i kończyć, To on pomaga mi w zmianie – każdej kolejnej. To właśnie w dzienniku podejmuję większość decyzji, w nim trzymam moje marzenia, to dziennik jest świadkiem mojej codziennej drogi do każdego celu. To on pomógł mi dostrzec wartości, jakie niesie ze sobą proces, każdy kolejny. To w końcu dziennik jest podstawą mojego skupienia, uważności, a jego uzupełnianie, pisanie, jest jedną z najlepszych form medytacji. Pomaga mi stanąć obok. Jeżeli chcesz wynieść coś dla siebie z tego listu, niech będzie to właśnie on: dziennik i wartości, jakie niesie za sobą jego prowadzenie.

    Choć dziennik towarzyszami mi już od tak wielu lat, to długo trwało, zanim zrozumiałem, jak ważną wolę pełni w moim życiu. Dlatego też chcę o nim opowiadać więcej i więcej. Byś i Ty mógł, mogła odkrywać, korzyści, jakie płyną z jego prowadzenia. Odrobinę szybciej niż ja. To jest właśnie proces, o którym dziś już pisałem. Mój proces – dla Ciebie.

    W kolejnych miesiącach będę dalej opowiadał właśnie o prowadzeniu dziennika – ponieważ to on jest najlepszą drogą do fajnego życia. Pokażę Ci, jak z jego pomocą marzyć, ale i spełniać marzenia. Opowiem o zmianach, decyzjach, celach, ale i pokażę Ci drogę, którą możesz podążyć. A jeżeli jesteś 🪽 Niebieskim albo 🪶 Papierowym ptakiem, będziesz mógł, mogła jeszcze dokładniej śledzić moją przygódę, drogę, zerkać mi przez ramię i przeżywać ze mną szczęścia i porażki. Nie mogę się doczekać tego, co ma przynieść 2024 rok. Fajnego dnia!

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.

  • wstań z kanapy

    Wdałem się ostatnio w ciekawą dyskusję na temat tricków i sposobów na to, by skutecznie wstać z kanapy, porzucić chipsy i zacząć żyć zdrowiej, aktywniej, pełniej. Proces zmiany miał szeroki i opierać się na zmianie filozofii życiowej i budowaniu innej, nowej tożsamości. Tamta dyskusja szybciutko uruchomiła procesy myślowe w mojej głowie i na jej bazie udało mi się dojść do czteroetapowego planu działania, potrzebnego do zrealizowania takiego – jakże fajnego – zadania. I chciałbym się dzisiaj nim z Tobą podzielić. Jest to system, który u mnie działa i pomaga mi cały czas budować moje fajne życie. 

    Zapraszam Cię więc do przejścia przez moją instrukcję: Jak zbudować nową tożsamość i przejść od kanapy i chipsów do spacerów i warzyw.

    Pierwszy, najważniejszy, to wyjście od… marzenia

    Sama chęć do wstania z kanapy może okazać się czymś trochę za małym, aby spowodować jakąś większą zmianę w życiu. Musi być coś większego, jakieś marzenie – marzenie, o innym życiu – bez tego ciężko jest zacząć, a jeszcze trudniej utrzymać to, co już zacząć się udało. Marzenie może być odjechane, niezwykle trudne do zrealizowania, ale powinno być jednak możliwe w jakiś sposób do osiągnięcia. I powinno być dość kompleksowe, dotyczyć całego życia, a nie drobnej transformacji. Jeżeli takim marzeniem jest: „chcę schudnąć 10 kg” albo „chcę spędzać bardziej aktywnie czas”, to chyba nawet nie ma co wstawać z kanapy 😉. Nawet gdy wycelujesz w coś dużego, ale jednak jednorazowego, na przykład przebiegnięcie maratonu – to po co? Takie rzeczy powinny być co najwyżej elementami tego większego marzenia, krokami do jego realizacji. Marzenie powinno być czymś większym, szerszym, całościowym, niejednorazowym.

    Na bazie tego marzenia można budować wizję całego życia, obudować to marzenie codziennością, wchodzić w coraz drobniejsze szczegóły. I tak zbudowana wizja doprowadzi do planu działania. Konkretnego planu działania. Potem przychodzi codzienność – i są dni, gdy wystarczy spojrzeć na listę, na ten plan działania, by wykonać kolejny zaplanowany krok. A bywają dni, gdy trzeba sięgnąć znowu do tego pierwotnego, wielkiego marzenia, by zmotywować się do tego, by nie usiąść na kanapie i nie przesiedzieć całego wieczoru z chipsami i filmem. No i ciągłe, ale to ciągłe motywowanie się. Czytanie książek, artykułów, oglądnie filmów na youtubie o tym marzeniu, o tym, jak to jest żyć w sposób, do jakiego dążysz – na mnie to działa, bardzo działa, ale pod warunkiem, że i ja działam, że robię chociaż malutkie kroczki.

    Drugi krok to… wyrzucenie kanapy 🙂

    Symbolicznie i dosłownie.

    Działa to na podobnej zasadzie jak z tym marzeniem. Gdy masz słabszy dzień, patrzysz na to piękne marzenie o swoim cudownym życiu, do którego dążysz. To dodaje sił do działania. Patrzenie na kanapę działa tak samo, tylko w drugą stronę. Więc trzeba pozbyć się jej pozbyć. I chipsów też. Chodzi o to, by – najprościej mówiąc – nie kusiły. Oczywiście, zamiast wyrzucać tak dosłownie, może wystarczy lekko przestawić meble, by oglądanie seriali z kanapy nie kojarzyło się tak bardzo z przyjemnością.

    Trzecia rzecz to: pójście na całość, zafiksowanie się

    To znaczy, jeżeli już chcesz zmienić styl życia, to nie ograniczaj się do zmiany jednej, czy dwóch godzin z tego życia. A więc nie zamieniaj jedynie popołudniowego siedzenia na kanapie na godzinę biegania i dietetyczny obiad. Zmień wszystko. WSZYSTKO! 🙂 Obuduj się elementami marzenia – tymi wielkimi i tymi najmniejszymi. Pij wodę, jedz wyłącznie zdrowe posiłki, zamień samochód na komunikację miejską, spaceruj, biegaj, wymieniaj powoli ubranie na bardziej sportowe, zamiast chipsów sięgaj po marchewki, zamiast kina idź basen itd. itd. Żyj życiem, do którego dążysz – najbardziej jak się da. W wersji idealnej, po miesiącu, dwóch, pięciu – wszystkie te zmiany z Tobą zostaną, być może nawet na dłużej, jak coś się nie uda, to może chociaż połowa? A przecież dobre i to 🙂

    Czwarta, ostatnia rzecz to: śledzenie postępów i rozmowa z samym sobą

    Chyba za każdym razem, gdy odpisuję proces zmiany, wspominam o tym, jak cudownym narzędziem jest dziennik ☺️. Tym razem również muszę o tym napisać. Opisywanie mojej drogi w dzienniku, rozmowa o tym, jak się czuję, gdy robię dla siebie coś dobrego, a jak, gdy dzieją się niewłaściwe rzeczy – pomogła mi tak wiele razy. W przypadku diety wręcz kluczowe wydaje mi się opisywanie tego, jak się czujesz, gdy trzymasz się zdrowego jedzenia, a jak, gdy wkraczają fast-foody i chipsy. To dzięki zapisywaniu postępów i obserwowaniu zależności dostajesz kolejną dawkę motywacji do działania, wiesz, po co każdego dnia robisz to, co robisz, ale też możesz obserwować postępy i przebytą drogę. To trochę jak obserwowanie poruszającej się kropki w nawigacji w mapach Google, gdy jedziesz na wakacje, z każdą sekundą jesteś bliżej 😉.

    Inaczej, niż wszyscy

    Kroki, które opisałem, realnie pomogły mi (i pomagają nadal) w osiąganiu najbardziej zwariowanych rzeczy, przemian w życiu. Nie jest to podejście do wprowadzania nowych nawyków, polecane przez większość poradników. Specjaliści od zmian radzą zazwyczaj, aby wprowadzać zmiany jedna po drugiej, robić małe kroczki, ja wychodzę z totalnie odwrotnego założenia. Jest to moje podejście do tematu – i to chciałbym bardzo mocno podkreślić. U Ciebie może nie zadziałać, a może właśnie będzie strzałem w dziesiątkę. 

    Pamiętaj, że kluczem jest „marzenie”, to wielkie, z pierwszego punktu. Jeżeli zostanie dobrze wybrane, to nie ma szans na to, aby robić małe kroczki. To jak postawić na stole piękne, duże ciasto czekoladowe (atrakcyjne marzenie) w momencie, gdy jesteś bardzo głodna (potrzeba zmiany) i powiedzieć sobie: spróbuję tylko dwa okruszki (małe kroczki). No nie da się 😉.

    Trzeba tylko znaleźć to swoje czekoladowe ciasto (marzenie). Gdy już je masz, a jesteś głodna, głodny, zjesz w całości, albo przynajmniej prawie w całości. I to „prawie” będzie i tak czymś więcej niż kiedykolwiek wyśniłaś, wyśniłeś.

    Można do tego tematu też podejść lekko inaczej – i na takie wskazówki trafiałem już kilka razy w różnego rodzaju poradnikach. Jeżeli chcesz, aby w Twoim życiu było więcej sportu, zacznij zachowywać się jak sportowiec. Od razu i w szerokim zakresie. Z takim podejście już chyba łatwiej się spotkać we wszelkiego rodzaju poradnikach, prawda? 😉

    Natomiast ważne dla mnie tu jest przebywanie w tym świecie, do którego dążę, dzięki temu wszystko dookoła jest jednym, motywującym na maxa obrazkiem. Otwieram Instagrama – widzę mój świat, YouTube też już wie, co mi polecać, w szafie tylko sportowe ubrania, jedzenie w lodowce – wyłącznie dla sportowców, buty też tylko jednego rodzaju do wyboru w szafce (trzymam się celu, jakim jest „sport”) itd. I oczywiście nawet w takim środowisku przytrafiają się słabsze dni, zwątpienia, ale o ile łatwiej jest je pokonać, gdy gdzie się nie obejrzysz, masz już ten świat, do którego chcesz iść. Łatwiej wtedy ciągnąć to, co się już dzieje wokół Ciebie, niż zawrócić.

    I teraz najważniejsze… jak wybrać to jedno, wielkie „marzenie”? To proste, musisz jedynie dokończyć zdanie:

    „Chcę schudnąć 10 kg, aby…….”

    A więc pytasz o większy powód, szukasz prawdziwej potrzeby zmiany.

    Mój przykład: wiele lat temu postanowiłem dokończyć zdanie:

    „Chcę rzucić palenie, aby…”

    i okazało się, że uzupełniłem je słowem:

    „…żyć.”

    Następnie rozwinąłem to krótkie marzenie na „Żyć jak najdłużej, być zdrowym, korzystać z życia, ze zdrowia, być aktywnym”, żyć pełnią życia.

    I okazało się, że za tym zdaniem kryje się o wiele więcej, niż tylko rzucenie palenia co rozpoczęło lawinę innych rzeczy. Właściwie dobrane marznie, odkrycie prawdziwych powodów stojących za małą potrzebą zmiany doprowadziło mnie do ogromnych transformacji.

    Zdanie z „10 kg mniej…” również dokończyłem po swojemu. Efektem jest stracone 12 kg przez ostatnie dwa lata i zatrzymywać się na tym nie planuję 🙂. Ale i tu musiałem mieć mega marzenie. Jest to już jednak zupełnie inna opowieść, na którą z pewnością Cię zaproszę.

    Teraz czas na Twój ruch. Skoro dotarłaś, dotarłeś aż do tego momentu mojego wpisu, więc i w Tobie z pewnością drzemie jakieś marzenie. Trzymam kciuki za Twoją zmianę!

  • Harry Potter i przyjaciele

    🙋
    Gdybyś mógł być postacią z książki lub filmu, kim byś był? Dlaczego?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jej, w pierwszej chwili, gdy zobaczyłem to pytanie, pomyślałem: Harry Potter! Tak, to musi być on! Kim innym miałbym być, jeżeli nie tym małym, przeżywającym mnóstwo przygód chłopaczkiem z zaczarowanego świata? Od kilku lat, każdego wieczoru karmię się kolejnym rozdziałem tej wspaniałej książki, to taka moja codzienna, wieczorna lektura utrzymująca mnie w krainie marzeń.

    Jednak po chwili, przeglądam w głowie kolejne postacie i mój wybór przestaje być już tak oczywisty. Znajduję bohaterów filmów, seriali i… reality show, dostrzegam nawet osoby, które już znam. Te z krwi i kości, które chodzą, wygrywają i inspirują. 

    I okazuje się, że wcale nie muszę szukać spełnienia marzeń w książkach, filmach, czy serialach. Odnajduję je w realnych postaciach, nie tych wymyślonych, narysowanych, pokolorowanych. Mało tego, okazuje się, że coraz częściej otaczam się właśnie takimi ludźmi, dążę bo na nie patrzeć jak najwięcej. A gdy spojrzę na drogę, którą sam podążam, okazuje się, że i ja już jestem na ścieżce do spełnienia marzeń. Mojej własnej.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.
  • kim do cholery jest Boniek…

    🙋
    Kiedy miałeś pięć lat, kim chciałeś być gdy dorośniesz?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jej, gdy miałem pięć lat… był to chyba ten wspaniały czas, gdy to sport, ruch, aktywność były najfajniejszą częścią mojej codzienności. Bieganie, skakanie, piłka, kamienie, woda, huśtawki – uwielbiałem wszystko, co pozwalało mi na ruch! Gdzieś koło mojego 11-go, może 12-go roku życia wstąpiłem nawet na krótką chwilę do lokalnego klubu piłkarskiego… ale fajny czas!

    Pamietam bardzo dobrze momenty, gdy trener śmiał się do (ze?) mnie mówiąc, że wyglądam zupełnie jak Boniek, a ja nie miałem wtedy zielonego pojęcia kim ten Boniek jest! 🙂 No i nie grałem tak dobrze jak on.

    Szkoda, że z czasem wśród dzieciaków pojawiają się zupełnie inne fascynacje – takie, które dzisiaj, po wielu latach, uważam za pewnego rodzaju błędy, albo przynajmniej marnowanie czasu. Mając dzisiaj po raz kolejny pięć lat, zupełnie inaczej wykorzystałbym czas, jaki mam przed sobą. Niemniej jednak, przynajmniej wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych i przede mną jeszcze wszystko, o czym tylko sobie zamarzę.

    I choć nie umiem odpowiedzieć na pytanie: kim chciałem być, gdy miałem pięć lat, to wiem, że dzisiaj chciałbym mieć znowu pięć lat, by od nowa mieć pełen kosz naiwnych, ale jak pięknych marzeń.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.