Tag: strefa komfortu

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.

  • 🤓 Planujący i 🥺 zablokowany

    Jednym z większych problemów, z jakim zmagam się na co dzień w blogowaniu, pracy, sporcie, właściwie w każdym obszarze mojego życia, są zbyt wysokie oczekiwania. Moje oczekiwania – wobec siebie. 

    Choć z drugiej strony, nie jest to precyzyjnie dobrane określenie. Lepsze byłoby powiedzenie, że liczba pomysłów, jakie wpadają mi do głowy, znacznie przewyższa liczbę pomysłów, jakie jestem stanie zrealizować. 

    Jednak nie, to określenie również nie oddaje kwintesencji problemu. Chyba najbardziej prawdziwe będzie, jeżeli napiszę, że liczba pomysłów, jakie wychodzą z mojej głowy, jest większa niż te, które daję radę zrealizować. Ważny jest tu z pewnością fakt, ze wiele z tych pomysłów zakłada dość znaczące wyjście ze strefy komfortu – a to może spowodować w kluczowych momentach blokadę, którą ciężko przeskoczyć.

    Często, gdy już uświadomię sobie, że mam opóźnienie w realizacji jakiegoś założenia czy projektu, zwalam całą winę na mój system produktywności, na sposób planowania, na aplikacje do zarządzania projektami, zadaniami, notatkami, na brak odpowiedniego planu… Szukam winy w Grzegorzu z wczoraj, który źle przygotował i zaplanował daną rzecz, zamiast obwiniać Grzegorza z dzisiaj, któremu nie do końca pasuje plan, który ma przed sobą. Towarzyszą temu często określenia, które pojawiają się w mojej głowie:

    • Może jutro to zrobię…
    • Dzisiaj nie mam ochoty, siły, energii…
    • Za mało spałem, aby się tym dzisiaj zająć…
    • Czekają inne, ważniejsze rzeczy do zrobienia…
    • Nie poradzę sobie z tym zadaniem dzisiaj…

    Zdarza się również, że „zablokowany” Grzegorz kwestionuje cały sens wykonywania danej czynności, choć „planujący” Grzegorz uznał ją wcześniej za kluczową w osiągnięciu jakiegoś większego celu. Takie walki bardzo często rozgrywają się w mojej głowie. I tylko niektóre z tych wojen wygrywa ta „planująca” cześć mnie – one z pewnością ciągnie w dobrym kierunku. Dzięki niej byłem w stanie rzucić palenie, oduczyć się spania do południa, zacząłem pić wodę, zmieniłem nawyki żywieniowe – wiele udało mi się wygrać, ale jest cała masa spraw, w których poległem. Ostatnie tygodnie szukałem więc wokół siebie rzeczy, które ciągną mnie w niewłaściwą, leniwą, złą stronę. Oto co znalazłem:

    • telewizja – wróg numer jeden. Niebyt często ją oglądam, ale gdy ktoś w domu włączy telewizor, bardzo łatwo zerknąć przez ramię na świecącą ramkę na ścianie i odpłynąć…
    • telefon – towarzyszy mi wszędzie, potrafi skutecznie zająć, gdy mi się nudzi albo gdy mam coś ważnego do zrobienia 
    • kanapa i fotel – zauważyłem, że te dwa meble bardzo, ale to bardzo przeszkadzają mi w robieniu tego co właściwe
    • Netflix, HBO GO, Amazon Prime Video – większość rzeczy, które można tam znaleźć, służy tylko jednemu – podkręcaniu emocji, co niezbyt dobrze działa na tą właściwą część mnie
    • YouTube – szukałem tam ostatnio pomocy w wymianie kółek w rolkach, dopiero po dwudziestu minutach zorientowałem się, że oglądam już trzecie wideo totalnie niezwiązane z tym, po co wpadłem…
    • media społecznościowe – tego chyba nie muszę rozwijać
    • bałagan – na biurku, w szafie, na półce – każdy bałagan przeszkadza i potrafi skurczenie odciągnąć mnie od tego, na czym powinienem się skupiać
    • FOMO – Fear Of Missing Out – coraz lepiej radzę sobie ze „strachem przed przegapieniem czegoś”, ale mimo wszystko nadal towarzyszy mi i wygrywa w tak wielu sytuacjach. Może być najgroźniejszy ze wszystkich rozpraszaczy

    Razem z listą rzeczy, które mi przeszkadzają, tworzyłem też jednocześnie drugą, z rzeczami, które pomagają mi w skupieniu się na tym, co ważne: 

    • moje talenty – działanie w zgodzie z nimi (mocne strony, zgodnie z Instytutem Gallupa) tak bardzo ułatwia mi życie!
    • wsparcie innych, bliskich mi osób – nie do przecenienia!
    • podcasty – mam bardzo dobrze dobraną półkę z podcastami, są tam albo tematy poradnikowe, albo związane z motywacją – wszystko, czego potrzeba, aby codziennie dawać radę 🙂
    • minimalizm – ograniczanie rzeczy, zadań, upraszczanie wszystkiego, co wokół mnie – dzięki temu jestem w stanie zlikwidować codzienny szum, który tak bardzo odciąga od robienia właściwych rzeczy
    • medytacja – działa trochę jak imbir w kuchni japońskiej, jest takim reduktorem, dzięki któremu nabieram dystansu do wszystkiego, ułatwia refleksję 
    • dbanie o zdrowie – w zdrowym ciele zdrowy duch – to chyba jedna z najważniejszych rzeczy z całej listy. Zdrowie fizyczne ma ogromny wpływ na mój umysł, poziom motywacji i chęci do działania
    • wizja życia – to dzięki niej wiem, co powinienem robić. Jest moją prywatną biblią
    • plan i trzymanie się go – jeżeli wizję życia porównać do celu podróży, to codzienne planowanie jest mapą, dzięki której mogę do tego celu dotrzeć 
    • motyw na dany rok – ułatwia podejmowanie codziennych decyzji (niedługo opowiem Ci, jaki wybrałem temat na 2021 rok)
    • prowadzenie dziennika – pomaga w porządkowaniu codzienności i refleksji 
    • miracle morning – właściwe rozpoczęcie ma ogromny wpływ na to, jak działam w ciągu dnia

    Tak szerokie spojrzenie na problem, poszukiwanie jego źródła i możliwych rozwiązań, bardzo pomagają mi w prowadzeniu czegoś, co nazywam fajnym życiem. Szczera i świadoma analiza działań znacznie ułatwia wywiązywanie się z codziennych założeń i realizację celów – stąd mój dzisiejszy temat wiadomości do Ciebie. Mam nadzieję, że może i Tobie uda się spojrzeć sobie głęboko w oczy (da się, serio! 🙂) i szczerze pogadać o tym, co i dlaczego Cię blokuje.

    Mam oczywiście do Ciebie pytanie: jaka jedna rzecz pomaga Ci w robieniu tego, co właściwe?

    ps. Wszystkiego fajnego w nowym roku! 🙂 Czy udało Ci się już zaplanować najbliższe 12 miesięcy? Jeżeli nie, zachęcam do przesłuchania jak ja i Piotrek planujemy rok, opowiadamy o tym w dwudziestym piątem odcinku 🐽 PiG Podcastu.

    ps 2. Jak co roku, przygotowałem dla Was – czytelników mojego newslettera i bloga – Kalendarz Celu na 2021 rok. To proste narzędzie pomoże Ci skutecznie budować nawyki przez cały rok. Zachęcam do pobrania swojego egzemplarza! Szczególnie, że Kalendarz udostępniam Wam bezpłatnie 🙂

  • Dzieci nie lubią marchewki. I kropka.

    Obserwacje są bardzo ważnym elementem procesu uczenia się. Jeżeli otworzysz się na obserwowanie tego, co dzieje się wokół Ciebie, jeżeli będziesz rozglądać się wokoło w poszukiwaniu różnych zależności, nastawiasz radary na nasłuch zamiast nadawanie – masz szansę wyłapać bardzo ciekawe rzeczy z pozornie mało istotnych sytuacji. Trafiłem ostatnio na jedną taką, dość śmieszną rzecz – i postanowiłem Ci o tym dzisiaj opowiedzieć.

    Jako rodzic chciałbym, aby moje dzieci jadły zdrowo. Lubię gotować i gdy to robię, staram się przemycać w przygotowywanych potrawach jak najwięcej warzyw. Czasem będzie to kolorowa surówka, innym razem zupa-krem, ale zdarzają się i w postaci pieczonej. Moje dziewczyny jedzą całkiem sporo warzyw, ale wychodzę z założenia, że tego nigdy za dużo. Poza świeżym warzywami, których całe torby przynoszę co środę i sobotę z ukochanego targu, kupuję czasem i mrożone warzywa, aby czekały sobie w zamrażalniku na swoją obiadową kolej. Zazwyczaj w wersji mrożonej mamy szpinak lub buraczki puree – taki standard. I jestem totalnie przyzwyczajony, że moje dziewczyny raczej nie lubią tych dwóch potraw. Na świeży szpinak jeszcze może je namówię, ale na ten w wersji mrożonej – jeszcze chyba mi się nie udało ani razu 🙂.

    Jakiś czas temu rozbudowałem nasz zapas mrożonych warzyw o marchewki do gotowania. Takie małe, malutkie, całe – z pewnością nie raz widziałeś je w sklepowej zamrażarce. Nie ukrywam – zachęciło mnie ładne opakowanie i postanowiłem zrobić dzieciakom małą „niespodziankę” na sobotni obiad. Spodziewałem się, jaka będzie pierwsza reakcja, gdy zobaczą, co podajemy: „ja tego napewno nie zjem” – nie trzeba być jasnowidzem, aby to przewidzieć. Tym razem postanowiłem jednak, że namówię je do małej degustacji.

    Oczywiście nie pomyliłem się, dziewczyny na sam widok marchewki totalnie się zablokowały. A przynajmniej jedna z nich. Zgodnie jednak ze słowami Douglasa MacArthura: „przygotowanie to klucz do sukcesu i zwycięstwa” – obmyśliłem wcześniej odpowiedni na taką ewentualność plan działania. Poza marchewkami podaliśmy tego dzisiaj najlepszą wersję naszego sobotniego obiadu: pieczony kurczak i frytki – to zdecydowanie ich ulubiony, weekendowy zestaw, który rozpoczynamy wcześniejszym, pysznym rosołkiem. Wprowadzając dziewczyny w dobry nastrój głównymi składnikami obiadu i dodatkowo zachęcając poobiednim deserem (szarlotki), udało mi się przekonać je do spróbowania marchewek. Kluczem do sukcesu okazała się stara, sprawdzona metoda: „nie próbujecie marchewki, nie ma deseru”. Wiem, okropny jestem 🙂. Dziewczyny dostały po trzy miniaturowe marchewki i nawet obyło się bez wielkich protestów. Zadowolenie z ulubionego kurczaka i frytek przełamało pierwszą niechęć do marchewki!

    Oczywiście totalnie nie o to chodzi w całej tej historii, najlepsze dopiero za chwilę. Tak w ogóle to wybacz te jedzeniowe tematy – mam nadzieję, że nie czytasz mojego listu przed posiłkiem. Mnie samemu prawie cieknie ślinka, gdy piszę!

    Wracając do mojej obiadowej historii, w chwili, gdy z talerza zaczęły znikać pomarańczowe warzywa, usłyszałem od jednej z moich córek bardzo zdanie: „Zapamiętaj tata, dzieci nie lubią marchewki! Ja nie lubię marchewkiii…”.

    I w tym momencie ostatnie wyrazy wypowiadanego właśnie przez moją córkę zdania trochę się urwały. Na jej twarzy pojawiło się za to zaciekawienie. Marchewką. Jej smakiem.

    Widać było, że jej… smakowało 🙂. Choć przez kolejnych kilka minut nie chciała się jeszcze do tego przyznać. Skończyło się ostatecznie na dwóch (całkowicie dobrowolnych) dokładkach marchewki.

    Lubię sytuacje, gdy moje córki zdecydują się wyjść trochę ze strefy swojego komfortu (nawet gdy lekko im w tym pomagam) i okazuje się, że wyjście to bardzo się im opłacało. Coraz częściej też obserwują, że same podejmują podobne „ryzyko” – co sprawia, że są później z siebie bardzo zadowolone.

    Jestem aktualnie w trakcie czytania książki Michaela Hyatta, Your Best Year Ever (tylko w języku angielskim) – świetna lektura na końcówkę roku, bardzo Ci polecam sięgnąć po nią, zanim zaczniesz planować 2021 rok. Michael opowiada między innymi o „ograniczających przekonaniach” (limiting beliefs), które mało nie powstrzymały mojej córki przed odkryciem, że… małe marchewki są pyszne 🙂. 

    Dzisiejsze pytanie do Ciebie (a nawet cała seria): Jakie ograniczające przekonania powstrzymują Cię przed jakimś działaniem, które chciałbyś wykonać? Kiedy największym ograniczeniem są przekonania? Co takiego sprawiają, że nie potrafisz ruszyć do przodu? Być może wystarczy spróbować tej marchewki?

    ps. Nagraliśmy jakiś czas temu z Piotrkiem bardzo ciekawy odcinek 🐽 PiG Podcastu, na temat wychodzenia ze strefy komfortu. Dyskutujemy o tym, po co i czy warto to robić. Chyba już raz wspominałem Ci o tym odcinku, ale on tak bardzo tu pasuje… 🙂

  • 🐽 PiG Podcast #17: Strefa komfortu

    Tym razem w 🐽 PiG Podcaście rozmawiamy o mitycznym już wychodzeniu ze strefy komfortu. Czy to tylko modny slogan, czy może jest w tym jakiś sens? A jeżeli wychodzenie ze strefy komfortu ma sens, to jaki? Zastanawiamy się też jak ze strefy komfortu wychodzić, żeby się nie sparzyć i nie dołączyć do grona jej przeciwników. Podpowiadamy jak ćwiczyć takie wyjścia i co zrobić, gdy ze strefy komfortu wpadniemy do strefy… paniki.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu